Ghost in the Shell – o filmie słów kilka

Ghost in the Shell – o filmie słów kilka

Za swego rodzaju sztukę wizualną uważam filmy, dlatego też na ten stronie pojawiać się będą również recenzje różnych filmów, które mniej lub bardziej mi się spodobały. Na początek niech będzie to recenzja nowego filmu, który wywołał niemałe zamieszanie,  a mówię tu o Ghost in the Shell. 

Długo mi zajęło zabranie się napisanie tej, nazwijmy to, recenzji. Film obejrzałam już kilka dni temu, ale zanim zdania, które pisałam miały jakiś większy sens musiałam wszystko dokładnie przemyśleć. To w gruncie rzeczy coś już wróży filmowi. Jeśli widz wychodzi z kina zastanawiając się i analizując to, co właśnie obejrzał to może albo być przyzwoicie albo koszmarnie. A jednak w ogólnym rozrachunku wyszło całkiem dobrze, ale o tym później.

Już na samym początku filmu zostajemy uraczeni napisami niczym z animowanej wersji GitS, żeby jakiś czas później na ekranie pojawił się proces tworzenia cyberciała Major, swoją drogą była to niezwykle efektywnie przedstawiona scena. Moja sympatia do tego filmu rosła. Postaram się nie zdradzać zbyt wiele z fabuły, choć może to być niełatwe zadanie, ale zdarzyć się może, że osoby, które to czytają nie widziały filmu, a szkoda by było już na samym początku strzelać do nich spojleram, odbierając tym samym część zabawy z oglądania.

Na początek pragnę zająć się tym, co mnie w tym tworze zachwyciło, a mianowicie chodzi mi o aspekt wizualny. Czasem zdarza się tak, że widzimy coś pięknego i nie możemy przestać o tym myśleć czy się zachwycać. To coś wwierca się w naszą pamięć i nie chce odejść. Czymś takim właśnie jest miasto przedstawione w filmie. Kolorystyka jest niemal perfekcyjnie dobrana. Kolory są piękne i żywe. Gdybym mogła to z 5 razy wróciłabym do kina żeby zobaczyć to wspaniałe miasto w pełnej krasie, może nawet faktycznie tak zrobię. Poza kolorami całości dopełniają hologramy na budynkach. Widać, że ten aspekt został należycie dopracowany.

Jeśli mowa o postaciach… tu też było nieźle. Scarlett Johansson jako Major sprawiła się całkiem dobrze, choć w niektórych momentach może irytować. Oczywiście jest to czysto subiektywne odczucie. Jej historia była co prawda odmienna od tej znanej fanom pierwowzorów, ale była interesująca. Ponadto dowiadujemy się dlaczego imię głównej bohaterki zostało zmienione. Twórcy wybrnęli z sytuacji. Swego czasu było zamieszanie o to, dlaczego Major zamiast Motoko Kusanagi nazywa się Mira Killian. Jest jeszcze jeden drobny szczegół dotyczący gry Johansson, który przez cały seans nie dawał mi spokoju. Chodzi mi o sposób jej chodzenia w filmie. Był bardzo specyficzny, niejednokrotnie nieźle się przez niego uśmiałam.

Historia Kuze wydała mi się w tym filmie kompletnie niepotrzebna. Ze świetnej postaci zrobili jakąś marną parodię. Jego historia została spłycona do granic możliwości i gdyby jej tam nie było to film na niczym by nie stracił, a nawet by zyskał, gdyż twórcy mogliby skupić się na członkach Sekcji 9, którzy poza Aramakim i Batou zostali potraktowali bardzo po macoszemu, ich wkład ograniczał się do kilku przelotnych scen.

Aramaki jako jedyny mówił w filmie cały czas po japońsku. Dzięki temu został wykreowany na kogoś, kto spokojnie mógłby być mafijnym bossem, a nie szefem sekcji bezpieczeństwa publicznego. Co ciekawe nie był on już tym powszechnie znanym opanowanym dyplomatą, ale miał swoje 5 minut z gnatem.  Swoją drogą była to świetna scena. Z kolei Batou był odegrany rewelacyjnie. Pilou Asbæk się spisał. Był to Batou znany wszystkim z animowanych wersji. Kiedy tylko pojawiał się na ekranie, nie mogłam przestać się uśmiechać, a kiedy znikał czekałam niecierpliwie na kolejne sceny, w których się pojawi.

Główne wątki filmu skupiają się w większości na rzeczach odmiennych niż w filmie animowanym z 95 roku czy seriach telewizyjnych. Film skupiał się na tym, gdzie kończy się maszyna, a zaczyna człowiek. Wątki filozoficzne zostały spłycone i okrojone, ale zrozumiałym jest, że nie wszystko można zmieścić w około 2-godzinnym filmie. Zabawne było powtarzanie kilka razy w trakcie seansu dlaczego film nazywa się „Ghost in the Shell”. Czasem zastanawiałam się czy ludzie, którzy produkowali ten film, naprawdę uważają swoich widzów za idiotów, którzy nie są w stanie domyślić się czegoś takiego? Jest to niewątpliwie tragiczna wizja.

Ostatecznie film warto obejrzeć, nawet jeśli nigdy wcześniej nie miało się do czynienia z innymi tworami spod tytułu “Ghost in the Shell”. Wiele jest dopieszczonych wizualnie scen, a te, które zostały żywcem przeniesione z anime wyszły niesamowicie. Czy to skok Major czy walka w wodzie lub też z czołgiem. Postać Batou również jest atutem. Natomiast niespecjalnie mnie urzekła żonglerka scenami czy charakterami postaci z wszelkich dostępnych animacji. Uważam, że lepiej skupić się na jednej rzeczy i zrobić ją dobrze. Nie zależało mi nigdy na tym, by film kropka w kropkę został przeniesiony do live action, własna inwencja jest niemal pożądana, ale wszystko ma swój umiar. Czasem warto go zachować. Tak właśnie postąpiono w aspekcie muzycznym, a przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Nie była nachalna, ale też nie było jej za mało. Nie było przesadzone z dubstepowymi remiksami, a na końcu, już co prawda przy napisach końcowych, leciała oryginalny utwór, który skomponował Kenji Kawai, ten mały, sentymentalny gest mnie kupił i niewątpliwie jeszcze wrócę do tego filmu przynajmniej raz.  

 

Enjoy The Silence by KI Theory (Ghost In The Shell)

Tagi: , , , , , , , ,

Znany/nieznany Zdzisław Beksiński

terrapapers.com_zdzislaw_beksinski_1976-6

Panicz z Sanoka

Zdzisław Beksiński urodził się 24 lutego 1929 w Sanoku, był pierwszym i ostatnim dzieckiem Stanisławy i Stanisława Beksińskich. Matka była nauczycielką szkoły powszechnej, a ojciec inżynierem geometrą, mierniczym przysięgłym. Zdzisław po ukończeniu sanockiego gimnazjum i liceum, gdzie nie był zbyt lubiany przez kolegów, rozpoczął studiowanie architektury na Krakowskiej Politechnice, na co naciskał jego ojciec. Beksińskiemu marzyło się by studiować reżyserię w powstającej szkole filmowej w Łodzi, ale Stanisław Beksiński uznał, że najważniejszym dla syna powinno być skończenie studiów, mieć fach w ręku i otworzyć własne studio architektoniczne. Zdzisław się nie zbuntował , posłuchał słów ojca i skończył jako architekt z zawodu, ale nie darzył architektury sympatią.
“Dlatego tak nie znosiłem architektury, że architektura to plan, projekt i nudna jak piła realizacja”
W trakcie studiów ożenił się z Zofią Stankiewicz, studentką romanistyki. Po ukończeniu studiów mieszkał w Krakowie, później w Rzeszowie by ostatecznie powrócić do rodzinnego Sanoka. Po śmierci ojca, którą Zdzisław bardzo przeżył, ale która była również dla niego wyzwalająca, mógł być artystą. Swoją twórczość artystyczną rozpoczął od fotografii, która fascynowała go nieprzerwanie niemal przez całą dekadę lat 50. Główną modelką jego prac została jego żona Zosia. Miał na swoim koncie kilka wystaw, m.in. w Poznaniu, Gliwicach czy Warszawie.
Beksińscy przeprowadzili się do Warszawy, kiedy władze postanowiły zburzyć ich rodzinny dom w Sanoku, ale zanim to nastąpiło, Zdzisław urządził w ogrodzie wielkie ognisko, na którym spalił swoje obrazy, które zdaniem autora były niegodne i zbyt słabe by ktoś mógł je zobaczyć.

12510280_1066201366763567_7961495943778218450_n
Nie taki straszny jak go malują

Zdzisław Beksiński nigdy nie należał do grona lubianych i popularnych. W szkole powszechnej nie miał wielu kolegów, a tylko jednego przyjaciela i kuzyna, nie zabiegał o towarzystwo. Na przerwach przez całe przerwy siedział w ławce i rysował karykatury lub szkicował. Dobrze się uczył, ale nie wybijał się jakoś szczególnie, wolał żeby nie zwracano na niego uwagi, nie był też zbyt rozmowny.

“Najlepsze gołe kobiety w całej szkole rysuje kolega Beksiński. Można go nie lubić, ignorować i lekceważyć. Można się denerwować, że jest odludkiem. Ale trzeba przyznać, że nie ma mistrza nad niego. A Zdzisław prowadzi handel wymienny. Za akt wolno mu bez kolejki zabrać do domu kryminał, który krąży wśród uczniów” – “Beksińscy. Portret Podwójny”

Wbrew pozorom Zdzisław Beksiński nie był mrocznym, przygnębionym człowiekiem, który całymi dniami siedział w swojej jamie i w smutku czy żalu malował swoje dzieła. Artysta był bardzo żywiołowym i radosnym człowiekiem. Lubił żartować i miał do siebie dystans. Nie przepadał za pytaniami. Na pytanie jednego z uczniów wizytujących dom malarza o to, co znaczą węża pełzające do krzyża, Zdzisław odpowiedział, że to spaghetti. Męczyło go również nerwice natręctw, które nie dawały mu spokoju.
“Nosił w sobie więcej energii niż ja. Podczas mojej ostatniej wizyty widziałem, jak przyjaciele przynieśli mu do zabawy któryś z modeli Canona. Miał twarz małego chłopca, uradowanego z nowej zabawki” – wspomina Łukasz Banach
Zdzisław uwielbiał płyty gramofonowe, mógłby oddać wszystkie swoje obrazy byle tylko zdobyć więcej winyli.

Chodź, pomaluję twój świat…

Sanocki malarz za temat swoich dzieł obrał sobie czaszki, szkielety, ukrzyżowania, rozkład ciał czy też turpistyczną erotykę. Nie można zaprzeczyć, że jest to dość specyficzna tematyka i niejednego może odstraszyć. Dlatego też znalazło się wielu przeciwników twórczości Beksińskiego. Jego dzieła większą popularnością cieszyły się za granicą naszego kraju niż w Polsce. Wielu uważało, że tematyka jego obrazów ma ścisły związek z tym, że jako dziecko miał okazję zobaczyć wojnę na własne oczy. Zdzisław zaprzeczał temu, twierdził również, że wojna wcale nie zrobiła na nim takiego wrażenia. Jego obrazy miały większy związek z jego snami aniżeli z wojną. Już jako dziecko miewał mroczne sny,

“W dzieciństwie bałem się zasypiać, bałem się tego, przez co będe musiał przejść”

Swoje obrazy malował na zasadzie swobodnych skojarzeń, tj. na podobnej zasadzie, na jakiej działają sny, wprowadzał ten mechanizm w życie. Miewał też sny pseudohalucynacyjne, to znaczy obrazy wyłaniające się pomimo struktury optycznej oka. Wielki krajobraz o bardzo wyraźnych szczegółach, jednak zdarzało się to dość rzadko. Można takie sny porównać po tak zwanych. paraliżów sennych, wielu twierdzi, że Beksiński właśnie takie miewał, a sama istota takowych paraliżów jest niewątpliwie interesująca. Na obrazach pomimo trupiej tematyki można wyraźnie dostrzec różnego rodzaju oniryczne czy surrealistyczne wizje, ale sam malarz nie uważa się za surrealistę, właściwie nie przypisuje się do żadnego nurtu artystycznego.
Kolorystyka obrazów Zdzisława jest bardzo wyrazista, w wielu pracach, np. krajobrazach widać piękne, żywe kolory, doskonale ze sobą skomponowane, w innych jest ona bardziej stonowana, kolory są ciemniejsze, mroczniejsze, a klimat jeszcze bardziej niepokojący niż zazwyczaj. Właśnie ów niepokój jest najczęstszym słowem, jakim określają ludzie emocje, która im towarzyszy podczas oglądania dzieł mistrza. Uczucie to potęguje specyficzna kreska malarza, bardzo cieniutka, niczym nerwy w ciele człowieka, która spotęgowana tworzy coś, co mogłoby przypominać pajęczynę. Postaci na obrazach są wychudłe, najczęściej mają znacznie zwiększoną liczbę palców czy stawów. W twórczości Beksińskiego urzeka również szczegółowość z jaką artysta maluje, za każdym razem, kiedy widzi się dany obraz, można dostrzec nowe szczegóły, które wcześniej się przeoczyło, a dzięki którym praca nabiera zupełnie nowego znaczenia. Malarz nie nazywał swoich dzieł, uważał, że nadawanie tytułu ogranicza interpretację temu, kto na ten obraz patrzy.

“… robię jedną rzecz i pół roku, robiąc jednocześnie ze 30 innych”

Przez lata Beksińskiemu udało się znaczną ilość dzieł, tworzył jak opętany w swojej warszawskiej pracowni. Raz przybił gwoździa na jej środku i stwierdził, że w tym miejscu znajduje się centrum jego świata. Przy pracy nad obrazem zawsze towarzyszyła Zdzisławowi muzyka, której słuchał z płyt winylowych na słuchawkach bardzo głośno, ponieważ uważał, że zbrodnią jest słuchać muzyki cicho. Nie potrafił malować na zamówienie, malowanie tak, jak chciał tego klient powodowało u niego niemal rozstrój psychiczny.

Beksiński zanim zaczął malować, do czego potrzebował dwóch podejść, gdyż za pierwszym razem nie spodobało mu się to, jak mieszają się kolory i fakt, że obraz zmienia barwy po wyschnięciu, zainspirowany twórczością literacką takich autorów jak Kafka, Alain Robbe-Gillert, Edgar Allan Poe, Dostojewski, Czechow, Schulz, postanawia zająć się pisaniem. Wyznacza sobie normę pisania 17 stron dziennie, choć czasem wychodzi i więcej. Opowiadań spod pióra Beksińskiego jest co najmniej 32, ale w pewnym momencie zniechęca się do tego. Wielu opowiadań nie kończy, są urywane i opatrzone datą.
Zdzisław jest zdegustowany swoją pisaniną, jego wiara w swoje umiejętności upada. Próbuje naśladować styl Shultza, ale stwierdza, że mu to nie wychodzi i urywa tekst opatrując go datą.
Artysta ostatecznie zarzucił dalsze pisanie, gdyż niezbyt pochlebne opinie jego znajomych wywołały u niego zdwojony samokrytycyzm.

14265049_705060756308102_7475670710427164002_n

“A kiedy przyjdzie także po mnie…”

Zosia Beksińska umarła w 1998 roku na tętniaka aorty, odeszła nagle, niemal w 2 minuty. Wszyscy wiedzieli, że tak może się stać, dlatego mieli okazję żeby się do tego przez jakiś czas przygotować, Zosia zrobiła to nawet za siebie i Zdzisława. Do momentu swojego odejścia zdążyła przejrzeć wszystkie pamiątki rodzinne czy nawet sprawdzić stan grobowca rodzinnego.
Z mężem żyli w skrajnej symbiozie, dopełniali się wzajemnie, kochali, ona była jego muzą, wspierała go jak mogła, utrzymywała, kiedy była taka potrzeba, zajmowała się synem, przy którym Zdzisław praktycznie nie pomagał. Była spoiwem, które trzymało rodzinę Beksińskich razem.
Tomasz Beksiński, znany prezenter radiowy, dziennikarz muzyczny i tłumacz, popełnił samobójstwo 24 grudnia 1999 roku. Po licznych, wcześniej nieudanych próbach, tym razem mu się udało. Zostawił informację dla ojca, który go znalazł dzień później, że list pożegnalny jest na komputerze, a nagranie na dyktafonie. Jego ostatnie słowa mówiły o tym, jak bardzo rozczarował go świat, w którym przyszło mu żyć.
W książce Magdaleny Grzebałkowskiej pt. “ Beksińscy. Portret podwójny” znalazłam słowa, które niezwykle przypadły mi do gustu, poza tym w trafny sposób oddają swego rodzaju relację między Tomaszem a Zdzisławem.

“Jeśli ojciec kocha muzykę, syn kocha ją po dwakroć.
Jeśli ojciec chce mieć dużo płyt, syn pożąda ich dwa razy więcej.
Jeśli ojciec nie potrafi bez muzyki malować, syn nie umie bez niej żyć.”

Z ojcem skrajnie się od siebie różnili. Tomasz był człowiekiem zapętlonym w swoich problemach emocjonalnych, a już w wieku 20 lat próbował popełnić samobójstwo chcąc zatruć się gazem połykając wcześniej środki nasenne, lecz gaz uległ samozapłonowi i próba zakończyła się fiaskiem.
Zdzisław Beksiński został znaleziony martwy na balkonie swojego mieszkania. Przyczyną śmierci było 20 ran kłutych, 8 w klatkę piersiową, serce przebite na wylot. Beksiński nie otwierał drzwi nieznajomym, zabił więc go chłopak, którego znał, był to Paweł Handler, syn “złotej rączki”. Chłopak poprosił o pożyczkę na na co artysta nie przystał. Opcji co się dokładnie później stało jest wiele, albowiem Paweł wielokrotnie zmieniał swoje zeznanie. Wszędzie była krew, chłopak dzwoni po swojego kuzyna, obaj próbują nieudolnie zatrzeć ślady. Biorą ciało malarza i przenoszą na balkon przy pracowni. Beksiński został zabity dla 2 aparatów fotograficznych i 100 płyt CD 21 lutego 2005 roku. Chłopak za morderstwo został skazany na 25 lat więzienia, a jego kuzyn za współudział dostał 4 lata.
Swój majątek Beksiński zapisał Muzeum Historycznemu w Sanoku. Jeszcze za życia przekazał tam około 300 swoich prac, a pośmiertnie 20 ostatnich obrazów i około 1000 zdjęć i grafik. Wśród przekazanego majątku były również zapisy multimedialne, listy i filmy dokumentujące życie rodzinne.

Tagi: , , ,

Temat: Nie na temat

Czasami, kiedy musimy coś napisać na już, a wena nie chce przyjść męczymy się niemiłosiernie próbując coś sklecić. Niewiedząc co napisać postanowiłam opisać proces pisania i szukania tego, co najważniejsze, czyli temat.

Siadasz na łóżku, bierzesz laptopa, kartkę papieru czy cokolwiek innego i próbujesz coś napisać. Mija minuta, jedna, druga, trzecia i tak czas leci, a ty nadal nie masz nic. Niezapisana biała kratka nadal razi w oczy. Och, jak ona diabelnie razi… Wypadałoby coś napisać, żeby tak bardzo nie raziła.  Tak, to dobry pomysł… problemem tylko jest treść, jakoś kiedy trzeba coś sklecić to nigdy nie wiadomo od czego zacząć, co by się nadawało. Mówi się, że papier przyjmie wszystko, zapewne tak  jest, ale co ma przyjmować, kiedy ogarnia cię niemoc. Nie potrafisz jej odpędzić. To boli. Ból jest prawie nie do zniesienia, ale walczysz z nim. Nie możesz się poddać. Poddasz się i zginiesz. Ta walka nie może być przegrana, jeśli przegrasz to wszystko runie. Rozbije się w drobny mak, zgnije, zemrze. Nie jest to zbyt optymistyczne, ale dlaczego ma być? Wzdychasz. Włączasz muzykę, masz nadzieję, że to pomoże. Zmieniasz utwór, ten nie pasował do twojego nastroju, ale ten drugi też nie jest odpowiedni. Nie możesz tego tak zostawić. Muzyka jest najważniejsza, bez niej już absolutnie niczego nie napiszesz. Przeglądasz playlisty, w końcu znajdujesz coś zadowalającego, uznajesz, że jazz będzie idealny. Masz rację, Chet Baker całkiem nieźle się sprawdza, od razu ci lepiej, czujesz, że prawie jesteś zdolny do napisania kilku zdań. Ba! Nawet więcej niż kilku. Teraz możesz napisać ich nieskończenie wiele.

Nie zapomnij tylko, że nadal nie wiesz, o czym chcesz napisać. Rozmyślasz. Czy brak tematu można uznać za temat? Czy taki twór ma rację bytu? To całkiem zabawna sprawa, tok twoich przemyśleń zaczyna ci się… podobać? Nie, ale jest przez ciebie akceptowalny, a to już wyczyn. Temat. Dlaczego on jest tak ważny? Najlepiej się pisze nie wiedząc, o czym się pisze. Dlaczego trzeba wiedzieć? Przecież nawet Sokrates nie wiedział, on nawet wiedział, że nie wie. Ty też nie wiesz. Czujesz się jak Sokrates? Zapewne nie, ale też jesteś świadom niewiedzy. Z resztą, nie tylko niewiedzy, jesteś świadom chaosu, tak, właśnie chaosu, jaki kłębi ci się w myślach. Bo czy myśli nie są chaosem? Nad myślami nie zawsze panujesz,tak samo, jak nad chaosem, choć starasz się tego nauczyć. W końcu jesteś zdania, że nad porządkiem nie ma sensu panować, on jest nudny, to właśnie chaos nadaje sens pewnym rzeczom. Do rzeczy! Zbaczasz z tematu! Ten temat.. to słowo wywołuje już u ciebie obrzydzenie. Nie podoba ci się wcale i już pewnie nie spodoba.

Patrzysz na zegarek. Ojej, już tak późno. Chyba trzeba iść spać.

To dobry pomysł.

Dziś już i tak nic nie wymyślisz…

Tagi: ,